Portugalia. O samotnie podróżującej kobiecie
Sierpień, 2015 r.
Od razu chciałabym zanegować panujący powszechnie mit, że podróżująca samotnie kobieta to zdesperowana singielka szukająca wyłącznie przelotnych romansów. Dla wszystkich myślących podobnie odpowiadam – podróżująca samotnie kobieta nie jest ani dziewczyną lekkich obyczajów, ani wredną babą, która nie ma przyjaciół, ani odważną, czy bezmyślną osobą pakującą się w niebezpieczne sytuacje.
Taka kobieta po prostu realizuje własne marzenia, chce poznać siebie lepiej, stawia sobie wyzwania. Taka kobieta wcale też nie jest bogata, dokonuje po prostu pewnych wyborów- zamiast nowego auta odkłada na podróż. I taka kobieta bardzo się boi, czy poradzi sobie z logistyką i wszelkimi wyzwaniami podróżowania na dziko, samotnością i ciężkim plecakiem. Boi się, ale idzie na to, bo wie, że uczyni to z niej silniejszą osobę, a nowych doświadczeń nie zastąpią żadne materialne rzeczy. Znajomi pytali mnie, czy się nie boję, że mnie okradną, albo zgwałcą? Opowiadałam – „ a czy wy się nie boicie, że was okradną i zgwałcą w Wilnie w ciemnym zaułku?”.
10 dni, aby zobaczyć jak najwięcej
Zaplanowałam swoją podroż tak, aby w ciągu 10 dni zobaczyć jak najwięcej, dlatego zahaczyłam nawet o Madryt, gdzie właśnie rozpoczęła się moja podróż. Po wyjściu z samolotu i „delikatnej” bryzie powietrzna wiejącego niczym z rozpalonej suszarki do włosów zaczęłam w myślach przeklinać, że zdecydowałam się podróżować w sierpniu – upał był wprost nie do zniesienia. Może po części z powodu tegoż upału od razu zrozumiałam, że Madryt nie stanie się nigdy miejscem, do którego zechcę jeszcze kiedykolwiek powrócić.
Madryt leży 600 m n.p.m. i jest najwyżej położoną stolicą Europy, nie ma też dostępu do morza. Miasto wydało mi się duszne, ciężkie, masywne. Wysokie stare kamienice w niczym nie przypominały filigranowości i strzelistości tych z Barcelony, wydawało mi się, że zaraz runą na mnie ze wszystkich stron, a ja nie miałam gdzie się schować przed parnością upalnego lata. Najbardziej upalne godziny spędzałam w muzeach – to chyba największy walor Madrytu – w jednej dzielnicy znajduje się mnóstwo światowej sławy muzeów od tych z malarstwem klasycznym po malarstwo abstrakcyjne. Wieczorem przesiadywałam w kawiarniach zajadając się paellą i degustując hiszpańskie wina. Kawiarnia – koniecznie z natryskiem wodnym, bo nawet wieczorem było upalnie.
Madryt – Porto
W każdym bądź razie głównym punktem mojej wycieczki była Portugalia, do której dostałam się autobusem. Podróż na trasie Madryt – Porto trwała około 10 godzin, krajobraz widziany przez okno niczym nie wyróżniał się. Natomiast Porto zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Moim skromnym zdaniem miasto jest kwintesencją romantyzmu – „porozwieszane” nad rzeką Douro przepiękne mosty, kolorowe stare kamieniczki, suszące się i powiewające na wietrze pranie, świeża ryba w restauracjach nadrzecznej promenady no i tak przyjemnie odurzające przesłodzone wino porto. Wokół miasta jest również mnóstwo atrakcji, na które warto poświęcić kilka dni.
Przejażdżka koleją lub przepłynięcie statkiem wzdłuż rzeki Douro sławnymi na cały świat trasami winnic, oddającymi klimat tej tradycyjnej, mniej zurbanizowanej Portugalii. Koniecznie przejdźmy się starym tramwajem do miejscowości Foz, położonej u brzegu Atlantyku u ujścia rzeki Douro. Z Porto można też małym kosztem dojechać do Guimarães. Jest to zabytkowe miasto w północnej Portugalii i pierwsza stolica tego kraju. Miałam wrażenie, że w tym miasteczku cofnęłam się do średniowiecza. Całe historyczne centrum miasta jest bowiem wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Podróż pociągiem
Z Porto udałam się pociągiem do Lizbony. W czasie podróży uświadomiłam sobie, że moja rezerwacja w hotelu w Lizbonie zaczyna się dopiero od jutra, więc szybko zmieniłam plan decydując się, że tego dnia zwiedzę leżące nieopodal Lizbony bajkowe miasteczko Sintra. W obecnych czasach, kiedy praktycznie wszędzie dostępny jest wi-fi podróżowanie na dziko jest samą przyjemnością. Za pomocą systemu booking.com można za pomocą smartfonu znaleźć nocleg i zapłacić za niego w ciągu zaledwie 10 minut. Powiedzenie „Zobaczyć cały świat, a nie widzieć Sintry, to nic nie zobaczyć” może jest nieco przesadne, ale miasteczko zobaczyć na pewno warto. Chyba nigdzie na świecie nie ma takiej ilości zamków skupionych na tak małym terytorium, a same zamki są przeróżne – od bajkowych, nawet nieco kiczowatych po tajemnicze, pełne metafor, przypominając magiczne bajkowe światy. Jeśli pojedziecie do Portugalii z dziećmi, to pominięcie tego miejsca byłoby grzechem.
Sinta jest również bardzo wygodnym miejscem na wypad na Skalisty Przylądek Cabo da Roca, który stanowi najdalej na zachód wysunięty punkt lądu stałego Europy.
Na postawionym tu krzyżu widnieją słowa z eposu narodowego Portugalii, czyli „Gdzie kończy się ziemia a zaczyna morze” i rzeczywiście uczucie znalezienia się w tym miejscu jest niesamowite – jest to taki mały europejski „koniec świata”. Co prawda wiatr był tak silny, że myślałam, że zwieje mnie z ponad 140-metrowego klifu wprost do oceanu.
Z Sintry udałam się prosto do Lizbony. Zwiedzanie miasta rozpoczęłam od dzielnicy Belem, gdzie nad rozłożystym Tagiem stoi pomnik odkrywców, a z jego góry roztacza się cudowny widok na stojący w pobliżu Klasztoru Hieronimitów – jedyną w całości zachowaną po trzęsieniu ziemi budowlę.
Ostatnia uliczka
Z Belem udałam się już prosto do Alfamy, starożytnej dzielnicy Lizbony z wąskimi uliczkami po których zjeżdżają zabytkowe tramwaje. Nie wiem, czy pamiętacie, ale jest taka scena w kultowym filmie „Dzień Świra”, gdzie chłopak zajada się chipsami i częstuje nimi matkę, a ta kilkukrotnie sięga do paczki, za każdym razem stanowczo podkreślając: „Ostatni!”. I ja tak samo chodziłam tymi krętymi uliczkami i przed każdym zakrętem obiecałam sobie, że to już „ostatnia uliczka” i zatrzymałam się na zasłużony odpoczynek w jednej z restauracji, ale….nie mogłam usiedzieć w miejscu, szczególnie, że były to godziny późnego popołudnia, a że pasjonuje mnie robienie zdjęć, światło było po prostu wymarzone i magicznie oświecało dachy starych kamienic i nieśmiało prześwitywało przez szpary w budynkach rzucając niesamowite cienie na wszystko dookoła.
Na koniec chciałam spędzić jeszcze kilka dni nad Oceanem Atlantyckim, bo Portugalia przecież słynie z pięknych plaż. Postanowiłam, że tym razem nie pojadę na południe Portugalii, żeby mieć pretekst na powrót do tego kraju raz jeszcze. Szukałam plaż wokół Lizbony i nie zawiodłam się.
Udałam się do miasteczka Cascais, jak twierdzą Portugalczycy miejscowego San Tropez. Jest to lekko mówiąc przesada – w Cascais nie ma bowiem ładnych plaż. Są za to bezpłatne, ufundowane przez samorząd tego miasta rowery i wspaniała droga rowerowa prowadząca wybrzeżem Oceanu Atlantyckiego aż do miejscowości Guincho, gdzie są cudowne, na wpół dzikie plaże. Gorąco polecam 7-kilometrową przejażdżkę tą trasą. Plaża jest głównie rajem dla kitesurferów i od roku 1990 jest częstym gospodarzem Mistrzostw Świata Windsurfingu. Ale kiedy wiatr nie jest bardzo silny plaża jest chętnie wybierana przez rodziny z dziećmi.
Czy warto podróżować w pojedynkę? Zdecydowanie warto, jeśli szukamy nie tyle przyjemności, ile lubimy stawiać sobie wyzwania, chcemy „pokopać głębiej”, odpowiedzieć sobie na jakieś ważne pytania. Opowiadam wszystkim, że była to swego rodzaju duchowa głodówka, porównywana do tej głodówki, kiedy przestajemy jeść, żeby oczyścić organizm z nagromadzonych toksyn. Świadomie nie szukałam kontaktów, chciałam pomilczeć. Owszem czasem czułam się samotnie, nie miałam z kim dzielić wrażeń, natarłam sobie plecakiem ramiona, ale znalazłam spokój wewnętrzny, a po powrocie zmienił się mój stosunek do ludzi. Jestem po prostu spokojniejszym i lepszym człowiekiem i dlatego polecam samotną podróż wszystkim, którzy czują, że czas na zmiany, szczególnie te wewnątrz siebie. Na pewno też uda się wam więcej zobaczyć, bo życie zgodnie z własnym zegarem biologicznym, kiedy nie musimy do nikogo się dostosowywać, pozwala na maksymalne wykorzystanie posiadanego czasu. Z nikim nie musimy uzgadniać naszej trasy, chociaż czasem dialog wewnętrzny ze sobą również nie należy do tych najłatwiejszych.