Podlasie. Szlak Tatarski rowerem
Sierpień, 2016 r.
Coś dla tych, którzy lubią niezobowiązujące krótkie wypady, wschodnie klimaty, ciszę, spokój, brak tłumów, kresową przyrodę i kuchnię – dwudniowa wycieczka Szlakiem Tatarskim.
Można autem, można rowerem, chociaż, od razu uprzedzam, że trasa rowerowa Green Velo jest nieco przereklamowana... Jest to idealna wycieczka weekendowa dla Wilnian - 4 godziny jazdy w kierunku Polski i już można zgłębiać uroki Podlasia.
Naszą stacją początkową były Kruszyniany, maluteńka miejscowość, której głównymi atrakcjami są drewniany meczet, muzułmański cmentarz oraz dwa zajazdy noclegowe z kuchnią tatarską. My wybraliśmy http://www.zajazdtatarski.infoturystyka.pl/. Otoczenie bardzo klimatyczne, ze starymi meblami wewnątrz i ustawionych w cieniu drzew stolikami na zewnątrz. Kuchnia jednak rozczarowała – chociaż zamówiliśmy trzy różne dania (wszystkie typowo tatarskie), żadne nie było godne uwagi. W Wilnie podobnie smakują sprzedawane w budkach przydrożnych „bielasze”. Tym niemniej duży plus dla miejscowego pszenicznego piwa. Chyba zrobiliśmy błąd, że nie wybraliśmy knajpy obok http://www.kruszyniany.pl/. No, ale to tylko powód, żeby kiedyś tam jeszcze wrócić.
Po „uczcie cielesnej” zwiedziliśmy meczet, gdzie miejscowy imam opowiedział o zwyczajach ludności tatarskiej i wytłumaczył m.in. dlaczego napisy na grobach muzułmańskich są po innej stronie niż u chrześcijan: „żeby aniołki widziały”. Mizar – muzułmański cmentarz dzieli się na nowy i stary. Starsza część jest dużo bardziej klimatyczna, chociaż nowe groby – z racji niecodziennych napisów – również sprawiają wrażenie, że jesteśmy gdzieś na niezwykłym skrawku kresowych ziem.
Po zwiedzeniu miasteczka wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w kierunku Supraśla. Trasa rowerowa początkowo biegła 20 kilometrów przez drogę leśną, która w pewnych miejscach była tak „miękka”, że koła od rowerów dosłownie tonęły w piachu i musieliśmy iść pieszo. Nie psuło to jednak za bardzo nastroju, bo okolica ładna, wszędzie spokój, cisza, ładne krajobrazy, pola, lasy, łąki, jeziorka, stare chatki. Na niektórych odcinkach trasa była równióteńka, wyasfaltowana i cieszyła jeszcze bardziej, bo porównywaliśmy ją do niedawno pokonanej piaszczystej „autostrady”. Z kilkoma przystankami w najładniejszych punktach i rozmowach o „życiowych prawdach” przejechaliśmy w sumie 52 kilometrów docierając do Supraśla, kiedy zapadła już głucha noc.
Nocleg mieliśmy w http://www.mieldziczowka.pl/suprasl/. Bardzo dobre warunki za rozsądne 50 PLN. Co prawda nie było tam ani kuchni, ani baru, co ze smutkiem stwierdziliśmy dopiero po dotarciu na miejsce. Ucierpiał oczywiście jedyny mężczyzna w kobiecej kompanii, który po nocy zwiedzał miejskie markety.
Następny dzień zostawiliśmy na powolne zwiedzanie Supraśla – trafiliśmy na mszę w średniowiecznej cerkwi prawosławnej Zwiastowania NMP. Nabożeństwo odbywało się w języku starocerkiewnym i po polsku – miły akcent łączący narody.
Wizyta w muzeum ikon zaskoczyła klimatem prawosławnego monastyru, oświetlonego świecami, ze starocerkiewną muzyką i naprawdę imponującym zbiorem ikon. Na koniec wizyty w miasteczku wstąpiliśmy jeszcze do „Przysmaków Tatarskich” . Zamówione tym razem „manty” zrobiły dużo lepsze wrażenie.
Ostatnim punktem wycieczki były Bohoniki , a tam również meczet i mizar – bardzo podobne do tych w Kruszynianach, warto jednak zwiedzić oba meczety i wysłuchać opowieści obu imamów, żeby wyciągnąć dla siebie wnioski. Jakie? Nie zdradzę, pojedźcie i przekonajcie się sami. Naprawdę warto biorąc pod uwagę dostępność, atrakcyjność miejsca i całkiem nieduże wydatki.